"W czepku urodzona" pisze: Nigdy nie zapamiętuj ich twarzy, rozumiesz Mała?
Nasza "W czepku urodzona" koleżanka w poruszającym felietonie na temat przywiązywania się do pacjentów, nazwisk, twarzy, granic. Czy Wam też tak mówiono? Nam tak ...
Publikujemy felieton w całości:
/Nigdy nie zapamiętuj ich twarzy, rozumiesz Mała?/. To były słowa jednej z moich starszych koleżanek, które pracowały już wtedy, kiedy ja dopiero zaczynałam studia. Początkowo odbierałam to zdanie jako jakąś zwykłą wskazówkę, typu /umyj ręce przed jedzeniem/. Z dnia na dzień coraz częściej słyszę to w mojej głowie.
Moi pacjenci czasem mi się śnią. Czasem spotykam ich na ulicy, próbując odnaleźć w głowie karteczkę z nazwą oddziału, na którym ich poznałam. Czasem spotkam kogoś kto ma łudząco podobny głos lub oczy. Podobno pamięć powinno się czyścić z takich rzeczy. Pamiętam z każdego oddziału przynajmniej dwóch pacjentów, włączając w to ich historię choroby, sytuację rodzinną i problemy z jakimi się wtedy borykali. Zazwyczaj zapamiętuje się tych „najtrudniejszych” pacjentów, albo tych z którymi poczuliśmy taką zwykłą, ludzką chemię. Często zdarzają się pacjenci, którzy po prostu mają w sobie taki rodzaj ciepła, który przyciąga i który sprawia, że pomimo tego, że pacjent może przysparzać dużo kłopotów, nie można w żaden sposób się na niego zdenerwować. Są też pacjenci działający jak wampiry energetyczne, wyprowadzający z równowagi i sprawdzający naszą wytrzymałość.
Ostatnio miałam ogromną przyjemność opiekować się niezwykłym człowiekiem. To był ten typ pacjenta, który naładował moje akumulatory na długi czas. Swoim dystansem do siebie i do świata mógłby obdzielić co najmniej kilkunastu chorych. Podchodzę do jego łóżka i słyszę /Proszę mi powiedzieć od kiedy mam liczyć nową datę urodzin. No wie Pani, bo ja się znów urodziłem, a ja mam dla kogo żyć./ Na zmianę rozśmieszał mnie, irytował a czasem nawet wzruszał. Kiedy jego stan polepszył się na tyle, że mógł zostać wypisany na inny oddział, zawołał mnie do siebie i lekko ściszonym głosem powiedział /Pani to jest taka, że nikogo nie umie skrzywdzić, niech pani uważa żeby nikt nie skrzywdził pani./ Odpowiadam / Pan mnie chyba naprawdę wkurzonej nie widział/. Staram się jakoś obrócić całą sytuację w żart, ale gość ewidentnie przyłożył w jakiś czulszy punkt. Panie B. – Dziękuję.
Zajęcia kliniczne z przedmiotu Pielęgniarstwo Specjalistyczne. Na uczelni jestem od rana, od razu po nocnej zmianie. Godzina 17.00. Czuję, że zaczyna łamać mnie w kościach, mam kaszel, a nieprzespana noc daje się we znaki. Podczas zajęć notuję, żeby nie zasnąć. Kończy się część wykładowa i ruszamy do sal pacjentów. Cel : Onkologia Dziecięca. Wchodzę na jedną z sal, widzę dziewczynę, niewiele młodszą ode mnie. Całkowicie zniszczoną przez guza mózgu. Zniszczoną, ale nie przegraną. Młoda śmieje się, żartuje z nami i narzeka, że mama cały czas przy niej siedzi i nie ma prywatności. Opowiada nam o swoich planach na przyszłość. I to, moi kochani, jest właśnie cud. Jeszcze kilka miesięcy temu nie mówiła. Oddychała dzięki rurce tracheotomijnej. Dziś, pomimo tego, że lekarze dają jej nadal małe szanse – ona śmieje się, mówi, płacze, wybrzydza przy jedzeniu i wkurza kiedy coś idzie nie po jej myśli. Wychodzę z tej sali i mam wrażenie, że jestem inną osobą. Wchodziłam zmęczona, niewyspana, narzekająca i chora. Wychodząc myślę o tym, że mam ogromne szczęście, że mogę czuć taki rodzaj zmęczenia, że z takich powodów mogę być niewyspana, że mój kaszel minie po kilku dniach.
Moja pierwsza reanimacja, z resztą nieudana, miała miejsce na Oddziale Neurochirurgii. Wtedy pierwszy raz przypomniałam sobie właśnie te słowa – /Nigdy nie zapamiętuj ich twarzy, rozumiesz Mała?/. Przechodzę obok Sali intensywnego nadzoru i czuję nagle szarpnięcie za rękę. Oddziałowa krzyczy do mnie /zakładaj rękawiczki, będziesz masować pacjenta/. Wchodzę na salę, nie za bardzo rozumiem jeszcze tego co się dzieje. Zakładam rękawiczki i zaczynam wykonywać masaż serca. Nie za bardzo zdaję sobie sprawę z tego, który to pacjent. Patrzę na jego twarz. Jeszcze dwa dni tego z nim żartowałam. Najgorsza była ta świadomość, że pewnie jak co dziennie jego rodzina przyjdzie o 15.00 i jeśli reanimacja się nie uda, dla nich zacznie się dramat. My ściągamy rękawiczki, myjemy ręce, przygotowujemy ciało, a po kilku godzinach wychodzimy z pracy/praktyk. Zapominamy po kilku dniach lub godzinach. Rodzina pamięta całe życie.
Twarz tego pacjenta jak i wielu innych, doskonale pamiętam. Teraz uczę się budować w swoim życiu granice, za które nigdy nie wpuszczę żadnego z moich pacjentów.
źródło: Blog "W czepku urodzona" i https://www.facebook.com/wczepkurodzona/