Emocje na dyżurze – jak radzić sobie z bólem, śmiercią i krytyką?
O odporności psychicznej, która nie przychodzi z dnia na dzień, ale rośnie powoli – jak cierpliwość do dźwięku pomp infuzyjnych o trzeciej nad ranem...

Z jednej strony opieka, empatia i współczucie. Z drugiej strony: ból, śmierć i "czy pani tu w ogóle coś robi?!". Praca pielęgniarki to emocjonalny rollercoaster, tylko bez pasów bezpieczeństwa. Jak nie wypaść z toru, kiedy wszystko cię porusza, a nikt nie rozdaje instrukcji obsługi emocji? Oto krótki przewodnik przetrwania w szpitalnej dżungli uczuć.
Jeśli wydaje ci się, że praca pielęgniarki to romantyczne podawanie leków z uśmiechem i lekkim rumieńcem na twarzy, to zapraszamy do rzeczywistości. Tutaj nie ma muzyki w tle, nikt nie krzyczy "cięcie!", a emocje są prawdziwe jak bolący kręgosłup po 12-godzinnym dyżurze.
Ból, śmierć i inne atrakcje
Pielęgniarka spotyka się z bólem częściej niż przeciętny obywatel z kurierem. Ból pacjenta, jego rodziny, czasem własny. Ból nie zna godzin pracy ani trybu nocnego – on po prostu jest. To nie jest ten dramatyczny ból z seriali, tylko ten prawdziwy, ciężki, niewygodny. I śmierć. Ta nie pyta, nie puka, po prostu przychodzi. Tylko jak być gotowym na koniec czyjegoś życia, kiedy przed chwilą robiło się mu herbatę, a rodzina pyta, czy może jeszcze dziś będzie lepiej?
Krytyka – czyli dlaczego pani nie może się uśmiechać?
Z jakiegoś powodu część społeczeństwa uważa, że pielęgniarka powinna być zawsze uprzejma, pogodna i dostępna niczym całodobowa infolinia. Kiedy więc nie odpowiesz z entuzjazmem po 10 godzinach dyżuru, usłyszysz: "Ale pani ma dzisiaj minę...". Krytyka potrafi przyjść znienacka – gdy wykonujesz swoją pracę w skupieniu, a ktoś zapyta: „Może się pani chociaż uśmiechnie?” albo kiedy odmawiasz podania kolejnej poduszki, bo są tylko dwie. Bywa, że pacjent porówna cię do swojej sąsiadki pielęgniarki, która „wszystko robiła lepiej”, a koleżanka z zespołu westchnie wymownie, gdy robisz coś po swojemu. To nie są akty złośliwości – to codzienność, która testuje twoją cierpliwość bardziej niż zepsuty ciśnieniomierz o 6:59 rano.
Odporność psychiczna – jak stal hartowana w dyżurach
Nie rodzimy się z nią. Odporność psychiczna to nie magiczna tarcza, tylko zestaw umiejętności i zasobów, które rozwijamy... najczęściej wtedy, gdy wszystko się wali. To zdolność do tego, by wstać rano po nocy, podczas której straciłaś pacjenta, zepsuł się aparat do EKG, a na dodatek zawiesiły się komputery i nie masz jak napisać raportu. Odporność psychiczna to nie bycie twardą jak skała, ale elastyczną jak guma do żucia. To zdolność powrotu do domu, gdzie czeka rodzina, pranie, kot i Netflix – i pozwolenie sobie na to, żeby przez godzinę nie ratować świata. I dać sobie prawo do emocji – bo one nie są słabością, tylko znakiem, że jeszcze ci zależy.
Nie jesteś sama
W tej pracy trzeba nauczyć się jednego: nie będziesz niezniszczalna. Ale możesz się nauczyć, jak się regenerować. Rozmowa z kimś, kto rozumie (czytaj: inną pielęgniarką), krótki spacer, psychoterapia, pisanie, medytacja, sport, albo nawet krzyk w poduszkę. Wszystko, co cię ratuje przed wybuchem w trakcie dyżuru, ma wartość terapeutyczną. Bo czasem tylko 5 minut w toalecie z zamkniętymi oczami ratuje więcej niż dwanaście szkoleń z „komunikacji empatycznej”. I nie, nie jest oznaką słabości, że masz dość. To znak, że jeszcze jesteś człowiekiem, a nie maszyną do pomiaru parametrów życiowych.
Na koniec: pielęgniarka też człowiek
I ma prawo do zmęczenia, do złości, do łez. Nie jesteś robotem w mundurku ani aniołem w białych Crocsach, ani patronką cierpienia w wersji deluxe. Jesteś specjalistką od ludzkiego cierpienia, która niekiedy musi się uśmiechnąć przez zęby, żeby nie krzyknąć. Masz prawo dbać o siebie. Ba, masz obowiązek dbać o siebie. Bo bez ciebie ten system runie szybciej niż podanie zlecenia o 18:59. A jak już runie – to kto pierwszy będzie ratował? Ty.